Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy z nad talerza i przyjrzał się jej uważnie. Była wyjątkowo blada i oczy miała szeroko otwarte.
— Co ci się stało? — zapytał.
Usta jej drżały, gdy mówiła:
— Ja rozumiem, że jest to potrzebne... że to jest ważne... Ale podróż taka... Pawle, znowu nie będzie cię tak długo!... Pawle, będę znowu czekała na ciebie miesiąc, a może i więcej... Jakie to okropne!
— No, nie trzeba przesadzać — stropił się nieco — zaraz okropne! Sama, Krysieńko, widzisz, że podróż jest konieczna.
Nic nie odpowiedziała. Bąknął jeszcze kilka zdań wytłumaczenia i umilkł również. Było mu przykro. Gdy przeszli do salonu, pociągnął ją ku sobie i posadził na kolanach. Nie opierała się, nie zrobiła żadnego ruchu obrony, a przecież odczuł doskonale, że zrobił to wbrew jej woli. Pozwalała się całować i sama całowała go jak zwykle, a przecież wiedział, że zadaje sobie przymus.
Spostrzegł to poraz pierwszy. Zawsze przyjmowała każdą jego pieszczotę z taką radością, z taką jakby wdzięcznością. Rozpromieniała się przy każdem cieplejszem słowie, a gdy mówił jej o swoich planach, gdy dzielił się z nią myślami o ludziach i zdarzeniach, wsłuchiwała się ze skupioną uwagą i z nieukrywanym zachwytem. Wprawdzie ostatniemi czasy coraz rzadziej mogły zdarzać się chwile rozmów, no a pieszczot jeszcze rzadziej.
Wracał do domu bardzo zmęczony i kładł się do łóżka, usypiając natychmiast. Gdy przychodziła powiedzieć mu dobranoc, najczęściej już tego nie słyszał, lub tylko przez sen czuł jej pocałunek na ustach i orjentował się, że wychodzi na palcach, gasząc światło.
W tym stanie rzeczy nie widział nic nienormalnego. Wiedziała przecie doskonale, jak wiele pracuje i nie mogła mu robić żadnych zarzutów. Cały swój wolny czas jej poświęcał, nie dzielił go z nikim innym,