Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków plantacyj kauczukowych. Jak mówili jego bliżsi współpracownicy, miał „srocze oko“. Polegało to na wyjątkowej zdolności, czy też na zdumiewającem szczęściu wyłapywania w kilometrowych kolumnach cyfr i w stertach raportów tych właśnie miejsc, na których zamaskowaniu autorom mogło zależeć, tych błędów w gospodarce, niekonsekwencyj, czy niedopatrzeń miejscowych dyrektorów. Dzięki swej fenomenalnej pamięci i owemu sroczemu oku szybko doszedł do wniosku, że dochodowość plantacyj brazylijskich jest niewspółmierna do ich wartości. Że zaś w grę wchodziły niebylejakie sumy, postanowił rzecz zbadać na miejscu.
Nawet było mu to poniekąd na rękę i w całym szeregu spraw innych. Zrobił właśnie kilka pociągnięć, które mogły wywołać niezadowolenie w krajowych sferach rządowych, w kołach kapitalistów holenderskich, a także i w administracji interesów samego Willisa. Tu przeprowadził nieoczekiwane trzy grubsze operacje finansowe, Willisa zaś uderzył po kieszeni wymówieniem udziału w kosztach ubezpieczenia transportów surowca. Była to pierwsza próba pokazania Amerykaninowi pazurów, zrobiona nie tyle dla doraźnej korzyści, ile dla nastraszenia go na przyszłość i wytargowania lepszych warunków przy organizacji Banku Pożyczek Międzynarodowych. Na okręcie i podczas podróży brazylijskiej zawsze będzie miał możność porozumiewania się z podwładnymi, a także i możność nieotrzymania tych depesz, których nie zechce.
Wróciwszy do domu wcześniej, niż zwykle, zastał Krystynę przy kolacji i swoim zwyczajem zaczął jej wykładać cel i korzyści takiej podróży.
— Wyjeżdżając jutro pociągiem o czwartej trzydzieści — zakończył — zdążę w sam raz do Genui na „Tripolitanję“, odpływającą wprost do Rio de Janeiro.
— Jakto, już jutro, Pawle?...
Powiedziała to tak dziwnym głosem, że podniósł