Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musi to wyglądać sztucznie, teatralnie, obrzydliwie. Było już jednak zapóźno na obmyślanie nowej pozycji. Paweł otworzył uchylone drzwi. Był w swojej szarej wełnianej pidżamie. Zrobił krok naprzód, zasłonił ręką obnażoną szyję i cofnął się:
— O, przepraszam panią, nie wiedziałem...
Zmieszanie jego i zdziwienie było tak komiczne, że wybuchnęła śmiechem.
Stał przy drzwiach, jedną ręką trzymając się portjery, a drugą zasłaniając wciąż szyję. Jego brwi wznosiły się coraz wyżej, a w szeroko otwartych oczach malowało się najwyższe zdumienie.
— Tak bardzo mnie to zmienia?... — zapytała, nie ruszając się z miejsca.
— Niesłychanie! — odezwał się wreszcie Paweł.
Zaśmiała się. Jej własne zażenowanie minęło już o tyle, że zdołała spostrzec jego zmieszanie:
— Nie spodziewałeś się?
— Nie spodziewałem się, że... jesteś tak ładna — powiedział po chwili namysłu.
— Więc dobrze mi w tem?
Zbliżył się do niej i wyciągnął rękę:
— Pani pozwoli, że się jej przedstawię: Paweł Dalcz.
Podniósł jej dłoń do ust, lecz zauważyła, że jego wzrok przesunął się wzdłuż nagiego ramienia, co było odrobinę krępujące, lecz niewypowiedzianie miłe.
— Ale nie wykręcisz się — pytała unikając spotkania jego oczu — musisz mi powiedzieć szczerze, czy nie wyglądam jak straszydło na wróble?
Jeszcze niedawno sama miała tego rodzaju obawy, teraz jednak była pewna, że jej powierzchowność zrobiła na nim dodatnie wrażenie.
— No?
— Owszem — odezwał się z niejakiem ociąganiem się — odpowiem ci... jesteś... w tem ubraniu jest ci ślicznie.