Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szej stronie, ajencje telegraficzne rozesłały jej treść do wszystkich pism. Paweł zapowiadał stanowczo początek stabilizacji i koniec kryzysu.
Nie powiedział wprawdzie wyraźnie na czem opiera swe przeświadczenia, lecz naznaczywszy ogólnikowo granice perspektyw, oświadczył, że nie wolno mu narazie wchodzić w dokładne szczegóły. Zakończył zaś słowami:
— Tu pozostaje mi zażądać od panów kredytu zaufania i mam nadzieję, że na kredyt ten sobie zasłużyłem.
Oklaski trwały przez dobre pięć minut. Krzysztof jeden jedyny z siedzących przy wielkiej podkowie stołu nie brał w nich udziału. Wzruszenie odebrało mu możność ruchów.
Nazajutrz zrana obaj z Pawłem odprowadzali panią Teresę na dworzec kolejowy. Wyjeżdżała do Krakowa, gdzie miała się osiedlić w jednym z klasztorów.
Od czasu śmierci męża ogromne w niej zaszły zmiany. Przestała rozmawiać z otoczeniem, odżywiała się wyłącznie chlebem i wodą. To też schudła tak, że wyglądała na swój własny cień. Jej blade usta nie ustawały w powtarzaniu pacierzy, a oczy patrzyły nieprzytomnie.
Początkowo Krzysztof miał odwieźć matkę aż na miejsce, lecz bez sprzeciwu zgodził się, by zastąpił go lekarz. Towarzystwo matki było nad wyraz męczące. W ostatnich dniach przy każdem widzeniu się z Krzysztofem powracała do niedorzecznego pomysłu: jedyna nadzieja jest w odkupieniu, a odkupienie w klasztorze. Krzysztof powinien wstąpić do klasztoru. Przestała o tem wspominać dopiero wówczas, gdy odpowiedział w sposób brutalny i z cynicznym uśmiechem, że wstąpiłby do klasztoru, oczywiście, męskiego. Manja religijna matki nie wywoływała w nim