Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobrze. To w laboratorjum, a fabrycznie?
— Fabrycznie?... Godzina, trzy kwadranse.
— Jest pan tego absolutnie pewien?
— Absolutnie, panie dyrektorze, ale to do niczego nie jest potrzebne...
Paweł położył mu rękę na ramieniu:
— Bardzo jest możliwe, panie Ottman, że sfinansuję pański wynalazek. Narazie będzie pan łaskaw przygotować kilka kilogramów kruszejącego kauczuku. Może znajdzie się jakiś sposób zakonserwowania jego początkowej elastyczności. Może znajdę dla takiej substancji zastosowanie. Przedstawi mi pan to jutro. Jednocześnie prosiłbym pana o zrobienie planu i kosztorysu owego drogiego aparatu do wysokich ciśnień. Zależy mi na pośpiechu, a sądzę, że i panu też. Dowidzenia.
Podał Ottmanowi rękę i wyszedł z laboratorjum.
Wciągnął pełnemi płucami świeże powietrze. Po kwaśnym zaduchu laboratorjum, gdzie nawet ubranie nasiąkało dokuczliwym zapachem różnych chemikaljów, zapach wilgotnej ziemi i rozgrzewających się w słońcu drzew był ożywczy. Paweł jednak na to nie zwrócił uwagi, a jeżeli idąc obok sztachet, oddzielających teren fabryczny od ogrodu willi stryja Karola, patrzył w tamtą stronę, to tylko dlatego, iż rozważał w myśli ewentualność wykarczowania drzew i postawienia na ich miejscu nowych budynków fabrycznych. Różniłyby się one od tych z prawej strony nietylko tem, że nie byłyby fabryką metalurgiczną, lecz i tem, że nie stanowiłyby własności braci Dalczów, lecz tylko jednego Dalcza, Pawła.
W gmachu zarządu czekało nań kilku interesantów: właściciel wielkiego domu importowego z Helsingforsu, sowiecki agent „Wniesztorgu“, przedstawiciel jednej z duńskich linij okrętowych i urzędnik z ministerstwa przemysłu i handlu. Każdy z nich za-