Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jął Pawłowi przeciętnie po piętnaście minut czasu. Gdy wyszedł ostatni, na progu zjawił się sekretarz.
— Panie Holder, — powiedział Paweł — zechce pan notować. Przygotuje mi pan na jutro rano dane statystyczne, dotyczące produkcji i konsumcji kauczuku, jego ceny rynkowej w hurcie i detalu, wykaz notowań giełdowych akcyj kauczukowych i listę firm, oraz banków pracujących w kauczuku na wielką skalę. To wszystko. Wyjeżdżam teraz na miasto. Wrócę mniej więcej za godzinę. Pan jeszcze czegoś chciał?
— Tak jest, panie dyrektorze. Właściwie... Nie wiem, jak mam postąpić...
— O co chodzi?
— Mówiłem już mu kilkakrotnie, że pan dyrektor go nie przyjmie, on jednak wprost nie daje mi spokoju. I teraz siedzi w sekretarjacie. Zachowuje się przytem w prowokacyjny sposób. Nawet pozwala sobie na głupie uwagi o dyrekcji...
— Kto? — zdziwił się Paweł.
— Inżynier Karliczek.
Paweł wstał, zamknął biurko, schował klucze do kieszeni i powiedział:
— Zaraz pana od niego uwolnię
Zanim sekretarz zdążył zaoponować, Paweł wyminął go i wszedł do jego pokoju. Pod oknem stukały na maszynach dwie stenotypistki. Przed biurkiem siedział w palcie i z laską w ręku Karliczek. Obrzucił wchodzącego ponurem spojrzeniem i ciężko podniósł się z krzesła.
— Czego pan tu chce? — spokojnie zapytał Paweł.
— Chciałem rozmówić się z panem dyrektorem — odezwał się chrapliwym głosem Karliczek i wyciągnął rękę, lecz widząc, że Paweł mu swojej nie poda, zwinął ją w pięść i powtórzył:
— Chciałem rozmówić się...
— Ale ja nie chcę z panem rozmawiać. Proszę natychmiast wyjść i nie pokazywać się więcej, bo...
— Bo co?! — wyzywająco zapytał Karliczek.