Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrząsnął głową i wypuściwszy w górę strugę dymu zawyrokował:
— To źle świadczy o talentach mego stryjecznego brata. Powiedz mi tak szczerze: niedorajda z niego, co?
Marychna zaśmiała się nieszczerze:
— Czy musimy koniecznie mówić o nim? Ja tak nie lubię mówić o innych.
— Chodź tutaj — powiedział krótko i wyciągnął do niej rękę.
Wziął ją na kolana, objął i rozwartą dłonią głaskał jej nogi. Tuliła się do niego i teraz już nie żałowała swego telefonu.
— Tak mi dobrze z tobą, ja za tobą tęskniłam — szeptała mu do ucha — tak bałam się, czyś ty o mnie nie zapomniał, czy nie znalazłeś innej, ładniejszej i rozumniejszej ode mnie.
— Zapewniam cię — zaśmiał się wesoło — że nie szukałem. W ostatnich czasach byłem zawalony pracą.
— Ja wiem — powiedziała Marychna.
— Co wiesz?
— Czytałam w gazetach.
Paweł podniósł brwi:
— Krzysztof otrzymywał pisma z kraju?... I on też czytał? I cóż mówił?...
— Nic — krótko odpowiedziała Marychna i chcąc przerwać pytania pocałowała go w usta.
Nadspodziewanie Paweł nie wypytywał jej o szczegóły pobytu zagranicą. Zresztą zbyt wiele uwagi pochłaniały pieszczoty, do których stęsknił się bardzo, jak o tem Marychna miała sposobność przekonać się ku zupełnemu swemu zadowoleniu. Nastrój pierwszego spotkania psuły jedynie telefony powtarzające się nieustannie w odstępach kilkuminutowych. Paweł rozmawiał z każdym interesantem krótko i dobitnie
— To straszne — mówiła Marychna tuląc się do niego — ty przecież nie masz nigdy czasu dla siebie!