Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moje miłe stworzonko, zgadła pani, ale nie trzeba o tem mówić.
Wziął jej rękę i pogłaskał tak, jak się głaska kota.
— Lubi mnie panna Marychna chociaż troszeczkę?...
Wypity alkohol skutkował. Zrobiła się śmielsza. Przechyliła zalotnie głowę i zapytała:
— A zależy panu na tem chociaż odrobinę?
— Gdybyśmy tu byli sami — powiedział mrużąc oczy — udowodniłbym to pani bez użycia jakiegokolwiek słowa.
— Ale nie jesteśmy sami — zaśmiała się zaczepnie.
Pochylił się do niej:
— Jeszcze nie — szepnął — a chcielibyśmy tego oboje. Prawda?
Podała się nieświadomie ku niemu i odpowiedziała:
— Tak.
— Kelner! Płacić! — zawołał.
— Już idziemy?... Tak ładnie gra orkiestra i właśnie zaczęli tańczyć...
— Chciałaby panna Marychna zatańczyć?
— Bardzo...
— Ja niestety nie umiem, ale rzecz jest do zrobienia.
Nadbiegł kelner. Paweł Dalcz rzucił mu krótko:
— Rachunek dla mnie i fortancera dla pani.
— W tej sekundzie, proszę pana.
Marychna skrzywiła się:
— Ale ja nie chcę tańczyć z jakimś bubkiem! Ja chciałam z panem!...
— Musi mnie pani dopiero nauczyć.
— Więc chodźmy, to wcale nie trudno — zapewniała z przekonaniem — chodźmy!...
— Nie — potrząsnął stanowczo głową — nie chce chyba pani, bym ja, poważny człowiek, kompromito-