Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż znowu!
— No, inżynierze, niech pan podziękuje pani — zaśmiał się. — No, jakże, otrzymał już pan te próbki z hartowni?
— Są już w robocie.
— To doskonale. Otóż i Koszykowa. Pod którym numerem pan mieszka?
— Trzydzieści siedem.
Auto stanęło, Ottman pożegnał się, podziękował i wysiadł.
Samochód zawracał.
— Doprawdy, panie dyrektorze, mogłabym wrócić tramwajem. Robię tyle kłopotu...
— Dlaczego nie pomyśli pani — uśmiechnął się do nije — że sprawia mi przyjemność swem towarzystwem?
Zerknęła nań zukosa i pomyślała, że Krzysztof nic nie przesadził: Paweł Dalcz musiał się podobać kobietom. Odpowiedziała z cieniem kokieterji:
— Cóż ja, panie dyrektorze, pan wogóle na kobiety nie zwraca uwagi...
— Ja?... Z czego to pani wnioskuje?
— Pan jest taki poważny.
Zamyślił się. Miała wrażenie, że sprawiła mu przykrość i nie wiedziała, co ma powiedzieć. I tak podziwiała własną odwagę. Jeszcze przed kilku miesiącami każdy dyrektor, a naczelny tembardziej, był dla niej czemś groźnem i niedosięgalnem. Dopiero flirt z Krzysztofem ośmielił ją nieco.
— Ma pani rację. Jestem za poważny. Dlatego nie mogę podobać się kobietom. Prawda?
— Ależ bynajmniej! — zaprotestowała.
— Nie znajduje pani?... Zresztą dla pani mogę nie być poważny. Specjalnie dla pani. Widocznie jest to u nas rodzinne...
— Powaga?
— Nie. Sympatja do pani.
Marychna poczerwieniała aż po białka oczu.