Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeć w jego karty, gdyby mogli sprawdzić pustkę jego kieszeni.
Głupcy! Przychodził przecie z nagromadzonem latami pragnieniem wygranej, z potężnym kapitałem woli zwycięstwa, z kolosalnym zapasem niewyżytej energji, z umysłem równie chłodnym, jak żądza gry była w nim płomienna. Przychodził nieobciążony już żadnemi skrupułami, wolny od wszelkich serwitutów moralnych, przychodził ze skarbem stokroć większym, niż ten cień dwustu tysięcy dolarów, który wpadł mu w rękę, jak pierwsza szczęśliwa karta...
Po obiedzie zamknął się znowu w pokoju ojca i aż do przyjścia brata i szwagra studjował papiery zmarłego.
Nazajutrz zrana miał być pogrzeb. Umówili się też w ten sposób, że wprost z cmentarza pojadą do fabryki i tam Jachimowski oraz Zdzisław sprowadzą do gabinetu ojca wszystkich kierowników biur i inżynierów, którym przedstawią Pawła, jako tymczasowego następcę nieboszczyka naczelnego dyrektora. Stryj Karol zostanie postawiony wobec faktu dokonanego. Niewątpliwie dowie się o uzurpacji natychmiast, lecz, przykuty do łóżka i zdezorjentowany samobójstwem brata, nie przedsięweźmie odrazu kroków wrogich. Zresztą tegoż popołudnia Paweł odwiedzi go i resztę już on bierze na siebie.
Pozostała kwestja ustosunkowania się do tych zdarzeń Krzysztofa.
— Jaki to jest człowiek i czego po nim można się spodziewać? — zapytał Paweł.
— Smarkacz — wzruszył ramionami Zdzisław.
— Żółtodziób?
— No, tak nie można powiedzieć — zastrzegł się Jachimowski — znam go bardzo mało. Jest jednak pewne, że jako inżynier nie należy do przeciętnych. Wprowadził sporo pożytecznych innowacyj. Naprzykład w obliczeniach akordu przy obrabiarkach...
— Nie o to mi chodzi — przerwał Paweł — jaki