Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeni. Z pieniędzy wziętych od matki zostało jeszcze około trzystu złotych. Wstąpił do jubilera i kupił złoty pierścień z imponującym rozmiarami fałszywym brylantem.
O trzeciej był już w domu. Matka czekała nań z obiadem. Dwa niezajęte krzesła przy stole świadczyły o nieobecności Haliny i Zdzisława.
— Czy mama ma w jakim banku pieniądze? — zapytał, rozkładając serwetkę.
— Owszem. Nie wiem dokładnie ile, ale musi tam jeszcze być ze dwa tysiące.
— To dobrze. Poproszę mamę, by wypisała mi czek na okaziciela na cztery tysiące złotych.
— Ależ tam napewno niema czterech — przestraszyła się pani Józefina — a pozatem to... to wszystko, co mi zostało...
— To już moja rzecz, mamo, nie obawiaj się. A na czeku postaw datę o dwa tygodnie późniejszą. Do tego czasu znajdzie się pokrycie. No, cóż tam mówiło moje kochane rodzeństwo?
— Ach, wyobraź sobie, byłam oburzona. Ludwika wystąpiła z podejrzeniami.
— Więc jednak — zmarszczył brwi Paweł.
— Ona jest taka oschła, taka obrzydliwie merkantylna. Najpierw zaczęła powątpiewać o twoich interesach bawełnianych...
— No, tu miała nieco racji — zaśmiał się Paweł.
— Jakto? — nie zorjentowała się pani Józefina.
— Mniejsza o to. Niech mama mówi dalej.
— Później radziła mężowi sprawdzić, czy cała historja o pożyczce nie jest twoim wymysłem!
— A cóż na to Jachimowski?
— Wyśmiał ją. Powiedział, że nie jest naiwnem dzieckiem, że na ludziach się, dzięki Bogu, zna i że dziwi się temu, że ciebie niedoceniali. No widzisz, mój kochany synku!
Patrzyła nań z rozczuleniem.
— I więcej nic nie mówił?