Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziły zrzadka słuchy, że wogóle nic nie robisz i że ci się źle powodzi.
— Masz rację. Przez kilka lat powodziło mi się nieszczególnie. A widzisz, Ludko, ludzie są tacy, że z czyichś niepowodzeń zawsze są gotowi robić im zarzuty, tak samo zresztą, jak z sukcesów zasługi. Dlatego tylko — zaśmiał się — nie popadam teraz w zarozumiałość, gdy mię darzą zaufaniem i w każdem najniewinniejszem słowie dopatrują się mojej wielkiej mądrości.
Zapalił papierosa i założywszy nogę na nogę, dodał:
— Gdy dociągnę do miljona, uznają mnie za wyrocznię, gdybym zaś stracił wszystko, nazwą mnie niezdarą.
Zaległo milczenie i pani Ludwika przyglądała się mu z ciekawością:
— Więc teraz powodzi ci się dobrze? — zapytała.
— Komu się teraz dobrze wiedzie — wzruszył ramionami — jestem i tak wdzięczny losowi, że udało mi się uniknąć tych strat, jakie spotkały większych ode mnie i bardziej doświadczonych bawełniarzy. No, kiedyż oni przyjdą? — spojrzał na zegarek, który zabrał z szuflady ojca. — Tu, widzę, ludzie jeszcze nie nauczyli się cenić czasu.
— Zaraz będą — zaniepokoiła się pani Ludwika — może pozwolisz herbaty?
— Prosiłbym o kawę.
Zanim przyniesiono kawę, przyszli Jachimowski i Zdzisław. Jachimowski zmieszanie i niepokój maskował uprzejmością. Zdzisław był ponury. Wraz z kawą zjawiła się Halina. Wpadła na górę w futrze i w botach. Ona najserdeczniej powitała brata, chociaż on przywitał się z nią dość obojętnie, a nawet demonstracyjnie obtarł policzek, na którym jej pocałunek zostawił czerwoną plamę.
— Chwileczkę — trzepała Halina, oddając zwierzchnią garderobę służącej i poprawiając suknię przed