Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lustrem — zaraz wam służę. Pawełku! wyglądasz imponująco. Wiesz, że to obrzydliwie z twojej strony przez tyle lat nie pokazać się nam... Już służę, tylko muszę jeszcze zatelefonować do krawcowej, bo mi tej nieszczęsnej żałoby na czas nie skończy. Wiesz, mamo, zdecydowałam się na koronki. Przepraszam was...
— Halino — stanowczym głosem odezwał się Paweł — krawcowa może poczekać, a ja nie. Proszę cię usiądź. Mam dokładnie dwadzieścia trzy minuty czasu.
— Zaraz — zerwał się Jachimowski — pozamykam drzwi.
Paweł chrząknął i podsunął swój fotel. Widział, że intuicja go nie zawiodła. Z min wszystkich obecnych przezierało oczekiwanie wiadomości ważnych, groźnych, decydujących, których on jedynie mógł udzielić, a które zaważą na ich losie o tyle i w tym stopniu, w jakim jemu się spodoba. Czuł, że zapanował nad ich wyobraźnią, że zatem ma gotowy grunt do owładnięcia sytuacji.
Zaczął mówić. Krótkie, suche zdania przedstawiały stan rzeczy. Ojciec przed dwoma laty potajemnie zaciągnął w imieniu firmy pożyczkę w „Lloyd and Bower Banku“ w Manchesterze w kwocie dwustu tysięcy dolarów. Nie miał do tego prawa. Tranzakcja też nie została przeprowadzona przez księgi. Ojciec sam osobiście przeprowadzał korespondencję i pertraktacje. Wszystkie akty dotyczące tej sprawy, przynajmniej według tego, co ojciec pisał do Pawła, znajdują się w kasie ogniotrwałej w gabinecie fabrycznym ojca.
— Niesłychane! — wybuchnął Jachimowski.
— Kto ma klucze od tej kasy? — zapytał Paweł.
— Są u mnie — uspokoiła go pani Józefina.
— To całe wasze szczęście — blado uśmiechnął się Paweł — otóż, jak się domyślacie, ojciec nie miał czem spłacić pożyczki, a termin się zbliżał. Zastawił udziały swoje, mamy, Zdzisława, Ludki i Haliny, by