Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana Wojciecha i przysłuchiwałeś się jak flobery laiki wrzeszczą: pik! pik! pistolety tarczowe mniejsze pek! pek! większe puk! puk! lub jak sztucer prowincyał huczy: rum jamajka!
Wszystko minęło! Zamiast tych serce rozweselających głosów, grobowe tu zalega milczenie, a zamiast woni prochu czujesz woń piżma bijącą od jakiejś starej damy, która widocznie boi się, ażeby jej móle nie zjadły.
Lecz... utulcie się. Prawdziwa strzelnica bardzo być może, że będzie, wprawdzie na Pradze, ale za to pod dyrekcyą pana Wojciecha!
Któż jest ów pan Wojciecż?
Pan Wojciech Chudzicki jest naprzód moim moim osobistym i wszystkich moich osobistych przyjaciół przyjacielem, a powtóre jest byłym maszynistą byłego klubu strzeleckiego.
Pistolet nabity ręka pana Wojciecha wystrzelił niezawodnie i wystrzelił głośno. Reszta zależała od strzelającego, który każdą wybitą muszę, wyjaśniał za pomocą swej własnej odwagi, wprawy, celności, zimnej krwi i innych męskich przymiotów, każde zaś pudło tłómaczył zapomnieniem, zmęczeniem, złem światłem i mnóstwem innych pobocznych okoliczności, od których mimowoli (niestety!) człowiek zależnym być musi.
Dla każdego „myśliwca“ pan Wojciech znalazł stosowne słowa pociechy i zachęty. Skończonym fuszerom, których kule dziurawiły tylko sklepienie niebieskie, pan Wojciech mówił, że: się wprawią. Tym, którzy na dziesięć strzałów trafiali raz do tarczy, pan Wojciech dowodził że: się wprawili,