Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śniejsze całusy, chociażby zakończone mniej przyjemnem zetknięciem waszych fizyonomii z tłustą rączką uwielbianej piękności, lub co smutniejsza, noclegiem w najbliższym cyrkule.
Skończyłem panowie i żegnam was, jeszcze raz powtarzając, abyście, o ile można we wszystkich miejscach publicznych, rozhukany wasz liberalizm hamowali wędzidłem tej rycerskości, która każe mieć wzgląd na damy i ostrogą tego przysłowia, które opiewa: że „dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie“...

∗                              ∗

Pójdź za mną o młodzieńcze, który lubisz skalpel ducha zatapiać w pomroce minionych dziejów, pójdź za mną w ten kąt Saskiego ogrodu, gdzie niegdyś mieściła się strzelnica, a dziś smutne tylko pozostały ruiny.
Pójdź za mną, abym pokazał ci, czem są rzeczy tego świata i przypomniał to, co wkrótce w otchłań niepamięci zapadnie.
Oto drzwi nad któremi przed dwoma laty sterczały głowy dzików, jeleni i wilków, rozsądniejsze niewątpliwie od wielu z tych jakie dziś sterczą na kadłubach niektórych elegantów snujących się po głównej alei ogrodu.
Oto sień, w której nabywałeś 10 pistoletowych strzałów za 25 kopiejek, lub za kopiejek 8 sztucerowy jeden.
Oto wreszcie alkowa, w której, czekając kolei, przypatrywałeś się upomadowanej czuprynie