Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obowiązany jest wypełniać projekty jakiejś tam konferencyi rolniczej? Może delegacya jarmarczna, która i bez tego jest, była i na wiek wieków pozostanie delegacyą jarmarczną? Czy może ostrzyżone barany, dla których termin sprzedania ich koafiury jest rzeczą najobojętniejszą pod słońcem? Czy w końcu ich dwunożni właściciele, których golą i sprzedają w każdej porze roku i którzy nie mogą myśleć o terminie wełnianego jarmarku, mając głowę zaprzątniętą brodatemi pożyczkami i przygotowywaniem kosztorysów do budowy szos gminnych.
Wzmianka o podobnej kwestyi wygląda na skandal zrobiony b. członkom konferencyi rolniczych, którzy już dość złożyli ofiar na ołtarzu pomyślności ogólnej, wysiadując po parę godzin na twardych ławach sali giełdowej i marnując zarówno umysł jak i płuca nad rozwiązywaniem kwestyi, o których niema mowy nawet w ostatnich politycznych wiadomościach Gazety Warszawskiej.
Zaczepka jarmarcznego terminu i z tego wreszcie względu na ogólne zasługuje potępienie, że może pociągnąć za sobą mnóstwo uwag, przeszkadzających spokojnemu trawieniu, systematycznemu uprawianiu dyabełka lub preferansa i tysiącu innych zajęć, mających bezpośredni związek z rolnictwem.
Któż bowiem zaręczy, że nie trafi się jakiś „śmieszny“ paszkwilista, który pochwyciwszy wiecznie łaknącą paszczą za jeden niedoszły projekcik, nie wywlecze zaraz całego łańcucha innych, ku wstydowi i zmartwieniu chlebotwórczej klasy ziemiańskiej?