Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest niezgorzej na tym przedsionku do Powązek, żyje sobie bez troski o jutro i o bliźnich. Ci ostatni są od niego oddzieleni grubymi murami, jeżeli nie oddaleni o mil kilka i kilkanaście, po cóż więc mają zaprzątać sobie nimi głowę, po co do cudzego garnka zaglądać?...
Ale w historyi społeczeństw trafiają się chwile bardzo uroczyste, chwile klęsk ogólnych, w czasie których wszyscy są zagrożeni, zarówno ten co dziś umiera z głodu, jak i ten, co umrze jutro, zaraziwszy się od niego tyfusum. W chwilach takich warto się zastanowić nad sobą i otoczeniem, przypomnieć starą legendę o obowiązkach i... pomagać innym dotąd, dokąd sami od innych nie zażądamy pomocy.
Ale otóż, zdaje mi się, że odbiegłem od rzeczy, a chciałem tylko powiedzieć, że godzi się pomódz tym nieborakom ze Zduńskiej Woli. Wprawdzie pewien nowego pokroju ekonomista, przed niedawnym czasem twierdził, że: „musimy sami żyć i pozwalać aby umierali inni,“ — słówko to jednak rzucił prawdopodobnie w chwili dobrego humoru. Wszyscy umrzeć musimy, to prawda! ale zawsze śmierć przedwczesna jest złą i smutną rzeczą; jest jeszcze gorszą, gdy zmarły mógł nam się przydać w lepszych czasach, a najgorszą wówczas, gdy pozostaje wyrzut, że mogliśmy wypadkowi zapobiedz.
Oto wszystko, nie wiem tylko czym się dość jasno wytłómaczył. W każdym jednak razie streszczam:
1. Wypada, jeżeli fakt nędzy w Zduńskiej Woli jest prawdziwym, pospieszyć tam z pomocą.