Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A błoto tymczasem skwierczy pod nogami przechodniów, nabrzmiewa, zapada się, rozlewa, włazi w literackie kalosze i przez niewłaściwie pomieszczone otwory wciska się do wnętrza bardzo długich butów pewnego bardzo małego chłopca.
— Auu! tatusiu!... nalało mi się!...
— A to wylej!...
— A kiedy nie mam gdzie siąść...
— Niech tam pani kupcowa pozwoli przyczepić się do stołka chłopcu!... — błaga ojciec.
— Panie! — pytam jakiegoś szewca, który udawał dependenta, — czy wlazł kto na słup?
— Wlazł wczoraj jeden, ale go wzięli w czaść.
— A za co?
— A bo...
Tu nastąpiło wyjaśnienie mniej przyzwoitych gestów, jakich dopuścił się bohater dnia i Ujazdowa, a które dozwalają się i nawet są wymagane, ale tylko od uczniów klas niższych przy bardzo wyjątkowych ćwiczeniach pedagogicznych.
A błoto wciąż mięsza się z szelestem, chwyta za nogi, wskakuje za kołnierze lub z pluskiem przerażenia ustępuje tym, którzy, straciwszy równowagę na kładce, pędzą całą długością swej osoby ku środkowi ziemi, z szybkością dziesięciu metrów w pierwszej sekundzie.
— Do panoramy, panowie! Pięć kopiejek!... Zobaczyć można wnętrze Grobu Pańskiego w Palestynie! Zniszczenie Sodomy! bitwy francuskie, pruskie, wiedeńskie!...
— Na gumnastykę panowie! Oto moja żona!... Pięć kopiejek na wszystkie miesca!...