Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

własność. Że zaś utalentowany nasz przyjaciel p. M. Glücksberg powiedział (jak mi mówiono), że własność literacką szanować należy, sądzę więc, że nikt nie ma prawa przymuszać mnie, abym z narażeniem garderoby, zdrowia i poczucia osobistej godności, lazł na środek szranków, dostępnych tylko dla ludzi, którzy albo mają juchtowe buty, albo też ze względu na obuwie postawili się poza obrębem cywilizacyi.
Błoto, po którem brodzę, ma dużo podobieństwa do śmietany, z tem wszystkiem osoby, otaczające mnie, nie stanowią bynajmniej śmietanki towarzystwa. Mam wszelkie prawo przypuszczać, że ten silny młodzieniec w mocno zawiniętych spodniach jest młodszym parobkiem od rzeźnika, i że dama, tak poufale opierająca się na jego grubem ramieniu, wczoraj jeszcze szorowała rondel.
Znowu dwie damy. Suknie ich w zwykłych warunkach posiadają długie ogony, lecz tu okazują się być krótszemi od spódniczek baletnic. Odwracam oczy...
Pulchna kupcowa, siedząca na ławie obok stosu przedmiotów, łechcących podniebienia, radzi mi, abym zagrał w cetno i licho. Mąż jej odgarnia błoto, lecz usłyszawszy propozycyę żony, składa łopatę i obie ręce zanurza w koszu Landrinowskich karmelków. Już mnie niema!
Oto karuzela. Oprócz ławek i koni jest tu koza i wilk. Na kozie siedzi gimnazista, na wilku wojskowy niższego stopnia; obaj mają takie miny, jakby chcieli powiedzieć: kiep świat i ja na nim!”