Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niera i literata, w innych znowu aptekarz więcej wart od lekarza i t. d. Różnic zatem niema tak wybitnych i naprawdę, ten tylko jest wart mniej od innych, kto nie pełni swoich obowiązków, sarka na nie, albo uważa się za lepszego od reszty ludzi.
Niech więc młodzi praktykanci handlowi nie porzucają łokcia i wagi dla kopyta lub pilnika, kupców bowiem potrzeba nam tak dobrze, jak i rzemieślników. Niech się uczą, niech robią co do nich należy, niech po Tivoli nie biegają, a każdy z nich będzie miał chleb, spokojne sumienie i szacunek u ludzi.
Inny znowu list, najwyraźniej pisany przez damę, zawiadamia nas (tonem wielkiego i słusznego oburzenia), że pewien młodzieniec, „który za bożyszcze uważa Kuryera,“ postępując w myśl artykułu, wymierzonego przeciw zbytkownym strojom, obrywa paniom falbany u sukien!
Jezus! Marya! jakże to daleko posunięte apostolstwo, któremu poważymy się zrobić dwa zarzuty: 1) że obrywanie falban i sukien, zanadto przypomina Turków w Hercegowinie, 2) że bynajmniej nie przyczynia się do oszczędności.
Dodać należy, że zasada, na której opiera się młody, a tak energiczny apostoł, jest najzupełniej fałszywa. My bowiem, czy to jako literaci, czy jako apostołowie, czy wreszcie jako ludzie zwyczajni, możemy wpływać co najwyżej na przekonania naszych bliźnich, nigdy zaś na ich garderobę. Tego, kto usłucha głosu perswazyi, zazwyczaj szanujemy i kochamy; tego, kto nie usłucha, unikamy. Z drugiej zaś strony mocno podejrzywamy bezinteresowną