— A wiesz ty co? — tej nocy w naszej wsi rychtyk takiego samego wieprza ukradziono jednemu gospodarzowi, więc jeżeli cię złapią, to możesz się mieć z pyszna.
Na to Franek począł się przysięgać, że jemu ani w głowie myśl kradzieży nie postała, że nic o tem nie wie i wiedzieć nie chce, ale baba uporczywie twierdziła, że gadać łatwo, ale dowieść trudno. Złapią go z wieprzem i wsadzą, święcie wsadzą do kryminału! A czy to ładnie, żeby taki młody kawaler siedział w kryminale?
— Więc co zrobić? — zawołał zrozpaczony Franek: — przecież świni na drodze nie rzucę.
— Słuchaj! — rzecze na to baba — ja tu znam wszystkie kąty, to już potrafię tak się urządzić, że mnie nikt nic złego nie zrobi. Weź że sobie moją gęś, a daj świnię, ty będziesz spokojny, a ja może sobie coś zaradzę.
Franek z wielką ochotą przystał na
Strona:Bolesław Londyński - Frankowe szczęście.djvu/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.