Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopcom spragnionym dzikiej natury, nie podobał się on wcale; a szczególnie Julek krytykował go głośno i zajadle.
— Co mi to za las, — mówił, — wszystko uporządkowane, pokrajane i pocięte równo; nigdzie nie widać zwałów, opadłych gałęzi, wszędzie stosy drzewa, równo poukładanego. Brak tylko kupców w chałatach na to drzewo! Trawa taka jakaś równa, jakby zasiana. Brr! Pewien jestem, że i żubry tutejsze są mniej okazałe od tych, co chodzą po puszczę swobodnie.
— Ma panicz słuszność, — odezwał się strzelec. — Tamte wyglądają piękniej, mają gładszą i jaśniejszą szerść. Każdemu na wolności lepiej!
— Ale przecież i tu mają one zupełną swobodę?
— Naturalnie, że mają: dwanaście wiorst obszaru, to jest gdzie pochodzić. Zawsze to jednak nie to, co cała puszcza.
— Ale też i żubrów niema tu chyba dużo?
— Zaledwie kilkanaście, kiedy w całej puszczy będzie ich z tysiąc.
— A kto pilnuje, żeby żubry nie uciekły z puszczy? — zapytał Józio.