— Alboż żubry przychodzą na wasze łąki i ruszają wasze siano?
— Tutaj to nie, bo ich tutaj niema, ale tam dalej, to nieraz przychodzą, rozrzucają stogi i zjadają siano, choć mają i swoje własne, umyśłnie dla nich gromadzone.
— Przecież go można odpędzić.
— Nie zawsze człowiek dopatrzy w porę, a przytem czy to taki zwierz boi się ludzi? Wyjdą na niego chłopi gromadą z drągami i krzykiem, a on tylko stoi, ogonem wywija, językiem się oblizuje, a potem jak nastawi rogi i rzuci się na ludzi, to wszyscy od razu w nogi, a on spokojnie wraca do siana.
— Tacyście odważni!
— Spróbowałby pan! Taki żuber to i wołu weźmie na rogi i przerzuci przez siebie, a nawet brzuch mu popruje, a cóż dopiero człowieka! Był tu niegdyś, powiadają starzy, żuber, co wychodził na drogę, jak kto wiózł siano, wozem czy saniami, i nie ustąpił drogi, aż dopóki mu było nie rzucić wiązki siana. Taki jak się zawziął na którą łąkę, to bieda była! Powiadają, że jak zdechł, to ludzie na mszę dali.
Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/77
Ta strona została uwierzytelniona.