Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gromadka nasza unikała jednak, o ile możności, gościńca, zbaczając z niego ciągle, ilekroć nie przedłużało to zbytnio drogi. W gąszczu leśnym wśród traw i krzewów było weselej, z zresztą i zobaczyć można było więcej i zebrać nie jeden ciekawy okaz. Tym razem i Julek botanizował zawzięcie, ns wyścigi z Jankiem i podług jego wskazówek. Wysuszone i jako tako podłatana teczka grubiała z każdą chwilą.
Wkrótce las się urwał i podróżni wyszli na obszerną łąkę. Pierwsza rzecz, jaką się im rzuciła w oczy był stóg siana, umieszczony na palach.
— To ci śmieszny stóg, — zawołał Józio, — stoi, jakby na nogach! Nigdy nie widziałem nic podobnego.
— Boście z suchszych krajów, paniczu, — objaśniał przewodnik, — u nas tu bagien dość i musimy tak układać siano, żeby nam nie zamokło. Często to je chowamy nawet do takich szop, jak tu, którą tam dalej widzicie.
Chłopcy podbiegli ku budynkowi, który zdaleka wzięli za chatkę i sprawdzili, iż jest to istotnie szopa bez okien na skład siana.
— W takich szopach to nawet bezpieczniej, bo żubry nie ruszą.