Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska myśliwskiego, przy którem moglibyście się posilać żubrzemi pieczeniami i słuchać pieśni mądrego Lizdejki.
Klap! stuknął aparat Józia, robiącego w tej właśnie chwili zdjęcie drugiego drzewa. Poczem sam fotograf dodał:
— Po ciężkiej pracy pomiarów i fotografowania wnoszę projekt odpoczynku: zamiast niedźwiedziej skóry mamy świeżą puszczańską trawę — albo moją pelerynę, kto nie chce samej trawy; zamiast żubrzej pieczeni, — wczorajsze warszawskie kotlety i chleb, — zabierajmy się więc do obiadu!
Projektowi przyklaśnięto jednogłośnie, spożyto prawie w jednej chwili szczupłe zapasy i po krótkim wypoczynku zagłębiono się znów w las z drugiej strony polanki
Uszedłszy kilkaset kroków, chłopcy stanęli zdumieni: oczom ich przedstawiło się znów miejsce, oczyszczone z drzew, ale najwidoczniej w sposób gwałtowny, wyglądało ono, jakby pobojowisko: tyle tam drzew leżało poprzewracanych. Na samym przodzie, u stóp kilku wyniosłych świerków, leżał stary, tęgi dąb, wyrwany z korzeniami. Szeroka podstawa jego z rozcho-