Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biednej.“ — Rzekł i zniknął, znów włażąc na obłoki. — Nas wtedy sen odleciał. Czyliż nie tak było?
— Tak było — powtórzyli mołojcy.
— A ty co na to, Kulino?
— A tak, tak, świadczyła słowom świętego, zalecał się, zalecał do mnie ten krwiożerca. — Kusił bogactwami, a chwalił się bezbożnik, że może deszcz sprowadzić. — „Lecz ty mnie wprzódy pokochaj, mówił, bez tego dżdżu nie będzie. Niech sobie wieś mrze z głodu, ja nie kiwnę palcem.“ — Tak! — Święty Mikołaj także mówił, znowu zabrał głos kowal, że to nie panny siec rózgami trzeba; trzeba batożyć znachora, a batożyć go póty — aż póki deszcz nie spadnie.
— To może tak i zróbmy? Święci mądrze radzą.
— Tak, sprawiedliwie radzą.
— Zacznijmy tedy od Żmycha — zawyrokował najstarszy. — Hej, chłopcy, brać go, a walić nie żałując, huknął na mołojców.
Dzielne parobki w lot pochwycili Żmycha — i ani ten się spostrzegł, jak plackiem leżał na ziemi, a grad potężnych razów spadał mu na plecy — Nieborak krzyczał w niebogłosy. Lecz chłopcy nie zważali.
— A będziesz ty klęski nasyłał, dogadywali, batożąc.
— A sprowadź deszcz!... A sprowadź deszcz!...