Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gołąbko, — zapewniał, — już moja w tem głowa, by ciebie złe nie spotkało. Już wierz mi kiedy mówię. I ty, Sonko, się nie bój. Dobrze będzie.
— A z kim to ty tam rozmawiasz, przerwał im głos Żmycha, który tej nocy nie spał i krążył jak złodziej po wiosce.
— A mówię pannom, by siedziały cicho, bo płaczem swoim strażnikom spać nie dają.
— Nie spać, psubraty, nie spać! — Zaczął łajać mołojców, którzy nie rozumieli ze snu, o co idzie.
Nareszcie, rozbudzeni, przybrali znów miny cerberów. — Ale zaledwo znachor się oddalił, Mikoła zbliżył się do mołojcow i zaczął coś im szeptać, pewnie coś wesołego, co chwila bowiem wybuchali śmiechem. — Potem zaczęto radzić i popijać wódkę, o której już kowal pomyślał był zawczasu. Po skończonej naradzie znów zachrapali dozorcy... Tylko Mikoła czuwał, jak żołnierz na czatach.
Kury już piały tu — owdzie — po chałupach. Na niebie zaczęło szarzeć. Zdawało się, że świt wstaje z jakąś niezwykle tajemniczą miną, zapowiadając dzień pełen niezwykłych wydarzeń. —
Uroczystość odbyć się miała w lesie, na pięknej polance, znajdującej się o parę wiorst od wioski. — Wybierano do takich ceremonij miejscowość