Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

możliwie malowniczą. Myślę, że to się wiązało nie tyle z poczuciem potrzeby pięknego otoczenia (dla pięknych dziewcząt), co raczej z echami wspomnień — jeszcze się błąkających w psychice pospólstwa — o świętych gajach pogańskich.
Zaledwie wzeszło słońce — już pełno znalazło się ludu Bożego na polanie Była tu większa gromada, niż wówczas na brzegach Żmyry, gdy stare baby wyorywały z rzeki deszcz. Ba, więcej jeszcze, niż było ludu w całej Michnyczance, — gdyż, — jak mówiono, — ściągały rzesze ciekawych z różnych stron sąsiedztwa. Nawet podobno zamierzali zjechać najmłodsi panowie Siekierowicze, by swoją obecnością uświetnić ceremonję.
Widzowie ustawili się kołem u skraju polany Najmłodsi włazili na drzewa, by nic nie stracić z widowiska. Najlepsze miejsce — bo nie wysoko i najbliżej sceny — zajęła z powagą starszyzna.
Pośrodku polany na łagodnym wzgórku stało kilka bab tęgich i wcale jeszcze grzechu wartych, choć już nie najpierwszej młodości. Dwie z nich moczyły rózgi w wiadrze z wodą. Były to owe „kacice“... Ku grupie tej właśnie pod strażą mołojców zbliżyły się biedne ofiary. Orszak prowadził kowal. Oddawszy branki pod opiekę kobiet, podniósł rękę do góry, na znak, że ma obwieścić coś ważnego — i szybko zmierzał ku starszyznie, a za nim podążała reszta towarzyszy.