Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szopy, i przyłożył usta do szpary.
— Kulino! zawołał szeptem, Kulino! Sonko! Czy wy śpicie?
— Aj! ktoś ty?.. odpowiedział z wewnątrz trwożny głos.
— To ja, Mikoła, szepnął znów, nie bójcie się Kulinko, nie bójcie się.
— To i ty katem jesteś, jęknęła żałośnie Kulina.
— Mnie o katostwo posądzasz?
— A pocóż nas pilnujesz?...
— To dla waszego dobra...
— Ach, Mikoło, Mikoło!..
— Mnie chyba wierzyć możecie; że nie chcę dla was złego,
Nareszcie branki dały się przekonać. Podeszły blisko do niego; zawiązała się rozmowa, co prawda pełna westchnień i przerywana szlochem, jednak z niej dowiedział się kowal wiele ciekawych rzeczy o Żmychu, o jego niefortunnych zaletach, o przechwałkach i groźbach. Wymiarkował też z tej rozmowy niejedno i w końcu to, co go obchodziło jeszcze daleko bliżej niż Żmychowe łajdactwa, a co streściło się w następujących słowach ukochanej dziewczyny:
— Mikoło, mój Mikołko, kiedy pewna jestem, że ty mój na wieki, to już się niczego nie boję. Niech już teraz mnie sobie choć trzy dni zrzędu sieką — ja zniosę wszystko dla ciebie.