Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wały, darły na sobie szaty, i wpadłszy w szał rozpaczy, pobiegły topić się do Żmyry.
Lecz przesąd sieczenia dziewcząt gwoli potrzeby deszczu, niezawodnie dawniejszy niż przesąd orania wody, boć przecie ludzkość, nim jeszcze pług wynaleziono, już chyba biła w skórę, — tak tkwił widocznie głęboko w duszach mieszkańców Michnyczanki, że nawet najbardziej współczujący pośpieszyli ku rzece, by desperatkom uniemożliwić zbrodnię samobójstwa.
Jakoż je przyłapano i na noc zamknięto w szopie. Szopy kazano pilnować paru najtęższym mołojcom, w których liczbie znalazł się i kowal.


Zeszedł dzień parny nadzwyczaj i spłonął zorzą miedzianą, zapadła ciemna noc, zupełnie ciemniusieńka, bo księżyc od paru dni już bardzo zmizerniały, teraz jak gdyby zniknął, rozpłynął się w ciemności.
Długo nie milknęły w szopie żałosne narzekania. A straż przy szopie czuwała, milcząc jak na pogrzebie, a miny miała surowe, wstrętne katowskie miny.
Za zbliżeniem się wszakże północy ucichły w szopie jęki, natomiast koło szopy rozległo się głośne chrapanie. Posnęli dzielni mołojcy. Lecz nie spał kowal Mikoła. Ten podszedł na palcach do