Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złota, że chleba mi nigdy nie zabraknie.“ To też na zgromadzeniu, umył ręce, jak Piłat.
— Nie wiem, mówił, nie wiem, co robić... Bo to jest taka sprawa... że z gniewem Bożym wadzić się nie sposób. Ech! zwróćcie się do popa. Ja tu nic nie mogę.
Na to archonci wioskowi pokiwali poważnie głowami i jednocześnie orzekli:
— Trza tak zrobić, jak radzi. Boć to i zawsze najlepiej zaczynać od Pana Boga.
— To nawet taniej kosztuje, niż djabelska pomoc, zaopinjował najstarszy z gromady.
Pop, który właśnie w sam raz się nawinął, przyrzekł swe wstawiennictwo, zaznaczając przytem, że to za ich ciężkie grzechy niebo zesłało tę klęskę.
— Trzeba mszę codzień odprawiać, rzekł, aż póki deszcz nie spadnie. No i musicie regularnie płacić...
Oczywiście!
Lecz grzechy Michnyczanki były zapewne jeszcze cięższe, niż o tem nawet pop wiedział. Posucha przybierała coraz groźniejsze rozmiary. Że niebo z czasem się zmiłuje, nie było wątpliwości, ale potrzeba nagliła.
Więc znów zebrawszy się do kupy, zacni ojcowie wioski, już teraz sami bez popa i znachora, zaczęli radzić z powagą nad zażegnaniem klęski.