Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z duchami, jak o tem mniemano w Michnyczance. —
Ostatnio wszakże, czując za sobą poparcie rodzica, zbliżył się śmiało do panny przy pierwsze lepszej okazji.
— Słuchaj, Kulino, rzekł, czy ci się podobają takie koraliki? Co? Ładne? A sznur, patrz, jaki długi, prawie dwa łokcie!...
To mówiąc, pokazywał jej koralowy naszyjnik, który przed chwilą ostrożnie był wydostał z zanadrza.
Dziewczę zerknęło okiem na korale zrozumiałego podziwu.
— Czy chciałabyś je mieć?... O widzę, żebyś chciała. To weź je sobie. Ja daję. Tylko bądź zato dla mnie trochę lepszą.
Oddała ze smutkiem korale, odwróciła się i westchnęła. Przyszedł jej na myśl kowal.
— No, weź, tak na pamiątkę. Ja niczego nie żądam.
— Nie trzeba mi twoich klejnotów, odparła lakonicznie.
— Nie dosyć piękne dla ciebie, nie dosyć bogate, mruknął krzywiąc usta. Nie dziwię się, dla takiej panny piękniejsze rzeczy znajdą się w moim domu. Ty nie wiesz, chwalił się, jakie ja mam skarby, wszystko to na ciebie w skrzyniach czeka! Ech! co tam skarby, ciągnął, ja gusła znam. Mogę cię zaczarować, zmusić do czego