Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pół wsi nadskakiwało staremu rodzicowi, pół bowiem wsi szalało za Kuliną.
Hypko przyjmował gorące hołdy z powagą lecz pozostawał zimny, jak figa berberyjska. Nie upatrzył dotychczas odpowiedniej partji. A jeżeli który z konkurentów budził w nim niejakie zajęcie, nie był to żaden młokos. Był to Żmych, znachor miejscowy, człowiek stateczny, nawet szpakowaty, a przytem szanowany powszechnie. Żmych imponował Hypkowi swoją uczonością i stosunkami w świecie, oczywiście „tamtym“, dzięki czemu mógł wróżyć, niczem najbrzydsza z cyganek, leczyć zaklinaniem, ułatwiać babom porody, a nawet wpływać poniekąd na urodzaj zboża. Miał w oczach starca jeszcze tę wielką zaletę, że ciułał grosze i dawał na procenty. O tem, że przy tych cnotach Żmych był, jak się to mówi, amatorem kwaśnych jabłek, że bałamucił dziewczęta i bodaj nie jedną skrzywdził, — o tem Hypko nie wiedział i nie uwierzyłaby temu.
Od roku już blisko zalecał się znachor do do Hypkówny, lecz ta go unikała widocznie.
Uciekał się do rozmaitych sposobów, używał różnych sztuczek, których nie zna młodzież, a które praktykują ze skutkiem ludzie ustatkowani, puszczał w ruch nawet, powiadają, gusła, pragnąc wywołać wzajemność, ale wszystko na nic. Widocznie nie był jeszcze w tak bliskiej komitywie