Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do każdej z obu wiosek przylegały pola, dosyć średnio uprawne, dalej szły łąki i bagna, a jeszcze dalej czerniały lasy i bory, zamykające ze wszystkich stron widnokrąg.
Ludność z usposobienia daleka od „hajdamackiego rozmachu“, bo jeszcze tam był rzadko docierał hulaszczy wiatr od wschodu, ciemna, ale nie dzika, ceniła przedewszystkiem spokój i stare praojcowskie zwyczaje. — Zwyczaje te sięgały pewnie jeszcze głębiej w czasy, niż starożytne stroje z samodziału, odziedziczone po dziadkach i prapradziadkach, w których paradowano tylko w wielkie święta. Na codzień bowiem noszono szare brudne switki i rude osmolone kożuchy.
Wspólne jednak tradycje i zamiłowania nie decydują koniecznie o tożsamości pojęć. I te dwie siostry, tak jednoczone przez lasy, dzieliła różnica przekonań w jednej zasadniczej kwestji. W kwestji znaczenia i wpływu na sprowadzanie deszczu w Kałabuzie wierzono w piękne dziewczęta, w Michnyczance w znachora. Poza tem dzieliła je od siebie już chyba tylko Żmyra, rzeka nie duża i niezbyt spławna, lecz czasem taka srebrna, zwłaszcza o wczesnym świcie, że aż ogarniało zdumienie na głuchą wiadomość, iż takie jasne wody spływają gdzieś, co prawda bardzo daleko, do Czarnego Morza.