Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Położyłem się i spojrzałem na dół. Zdawało mi się, że wyraźnie widzę bielejące kości i czaszki ludzkie, rozrzucone między ciemnemi głazami. Lecz nie było rady, trzeba było posuwać się naprzód, jak na końskim grzbiecie. Pawełek szedł naprzód, a ja za nim. Odzyskaliśmy znowu pewność siebie, gdyśmy dotarli do obszerniejszej opoki i stanęli na nogach.
Sądziłem, że już minęło niebezpieczeństwo i chciałem swobodnie odetchnąć, gdy Pawełek, zeszedłszy o kilka stóp niżej, zapytał mię: „A tu przejdziecie?“
O zgrozo! Grzbiet po którym dotąd postępowaliśmy, kończył się nagle, a między nim a krawędzią kotliny, widniała przerwa, prawie na dwa metry szeroka, a na kilka metrów głęboka.
„Cóż tu robić, zapytałem, jakże przejdziemy?“ „Trzeba przeskoczyć.“ „Przeskoczyć! I to jeszcze z niższego miejsca na wyższe? Czy tu zawsze tak było?”
„Zawsze“, odpowiedział Pawełek. „Jeżeli ty przeskoczysz, to i ja sprobuję,“ rzekłem do niego.
„Spróbować chcecie? rozśmiał się Pawełek, a to zabawne! Tu nie można próbować, tylko albo śmiało przeskoczyć, albo...“
„Albo,“ zapytałem? „Albo wrócić do domu.“ „No, to przeskoczę.“ Pawełek spojrzał na mnie tak niedowierzająco, że mrowie mi przeszło po ciele, ale nie stchórzyłem, lecz śmiało zacząłem mierzyć oczami odległość. Widać jednak, że Pawełek z góry był przygotowanym na to, iż mogę się okazać mniej zręcznym gimnastykiem odwinął bowiem linę, którą był opasany około bioder i obwiązał mnie jednym końcem, a drugim siebie. Następnie przerzucił narzędzia, węzełek z żywnością i worek na drugą stronę i stanął gotów do skoku.
„Uważajcie na mnie, jak ja przeskoczę, a potem śmiało za mną; nie bójcie się nic, bo was pociągnę za linę ku sobie.“ Przeżegnał się, jednym susem przesadził szczelinę i stanął równemi nogami na przeciwległej skale.
„Teraz wy, zawołał, odważnie! Raz, dwa i... trzy!” Nie dałem na siebie czekać i znalazłem się szczęśliwie obok Pawełka, choć nie tak zręcznie jak on, bo o mało, że nie poślizgnąłem się; ale on złapał mię wpół i przyciągnął do siebie. „Chwała Bogu, rzekł mój wybawca, jużeśmy wygrali!“
Przyznaję się otwarcie, że w tej chwili czułem się tak szczęśliwym, jak może jeszcze nigdy w życiu. Nie obchodziły mnie teraz skarby, ale ocalone życie stanowiło moje szczęście. Pawełek urósł w moich oczach na bohatera, na dobroczyńcę największego na świecie.