Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z dołu na drabinach, ani z góry na linach, nikt tam dostać się nie może.
Na to zapytał mnie Pawełek, czy mam dobre oczy. Gdy go zapewniłem, że mam dobry wzrok, odpowiedział: „Szukajcie oczami od tej dziury trochę na lewo, ku dołowi, a ujrzycie maleńkie dziurki, jak czarne centki, idące na dół po linji pochyłej.“
„Rzeczywiście, odrzekłem; widzę te dziurki w odstępach mniej więcej łokciowych, ale na co one służyły?“ „Otóż te dziurki na kilka cali głębokie, wykuli opryszki w ten sposób, jak kamieniarze wykuwają dziury do rozstrzeliwania skał. W te dziury wsadzali kołki żelazne, po których wspinali się do owego otworu jaskini.“
„Sprytnie sobie urządzili drabinę, ale jeżeli oni tam przechodzili, to i inni to samo mogli uczynić.“
„Nie tacy oni byli głupi! Gdy opryszki udawali się na górę, to pierwszy wbijał do dziur kołki żelazne, przechodził po nich, a za nim drugi i trzeci i ilu ich tam było. Ostatni zaś wyjmował kołki za sobą. Tak samo czynili opuszczając schronisko: wyjmowali kołki i chowali gdzie w kosodrzewinie, lub pod jaką skałą.“
„A czy dotąd nikomu jeszcze nie przyszło na myśl, aby ich naśladował i po podobnych kołkach, niby szczeblach, dobrał się do tych skarbów?“
„Owszem, próbowali już, ale się nie udało, gdyż drewniane kołki nie wytrzymają, a o żelazne nie tak łatwo: musiałyby być naumyślnie ukute i dopasowane, a jeżeli tego nie urządzą panowie bogaci, to tembardziej my, biedni, nie mamy na to.“
„Jeżeli, odrzekłem, jesteś pewnym, że można się dostać do jaskini zbójeckiej, spróbujemy w przyszłości uskutecznić to za pomocą kołków żelaznych”.
Rozśmiał się Paweł i z niedowierzaniem spoglądał na mnie; nie uważał mnie może za zdolnego do takiej karkołomnej wędrówki.
Tymczasem trzeba było skupiać całą uwagę, ażeby się dostać do celu naszej wyprawy, to jest do kotliny złotodajnej. Grzbiet, jedyna droga do góry, zwężał się tu prawie do szerokości jednego metra, a nadto miejscami kończył się ostrym, jak piłka zębowatym grzebieniem, po którym trzeba było koniecznie przeleźć. Nie byłoby w tem nic trudnego, gdyby nie te przerażające przepaści. Ta na prawo, jeszcze nie taka okropna, gdyż ściany jej niezupełnie prostopadłe i wystające głazy zakryły dno, ale za to ta po lewej stronie, ach, ta była straszną!