Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odtąd droga już była bezpieczną, choć trzeba było przedostawać się przez ostre głazy. Nareszcie znaleźliśmy się na wierzchu krawędzi, okalającej ciekawą kotlinę, kres naszej wyprawy. Ale jakież rozczarowanie: cała kotlina była wypełnioną śniegiem!
„Źle, wykrzyknął Pawełek, wszystko przepadło!” „Jakto przepadło, zawołałem, nie ma już skarbu?” „Nie widzicie tego śniegu i tego lodu?“ „Widzę, ale zdaje się, że go niewiele i że się dokopiemy, jeżeli wiesz w którem miejscu ma się znajdować złoto.“ „To się łatwo mówi, ale sprobujmy.“ Obszedł kotlinę pełną śniegu i zatrzymując się przed wielkim głazem kazał mi stanąć z oczami zwróconemi ku szczelinie w przeciwległej skale. Następnie odliczył na śniegu jedenaście kroków i prosił żebym go wykierował na wskazaną linję.
Cała kotlina mogła mieć obszaru około jednej morgi, lecz sądząc z dosyć spadzistych brzegów, dno musiało być bardzo głęboko. Okalały ją granitowe skały, wznoszące się od południowej strony do olbrzymiej wysokości, dla tego też promienie słońca nie mogły tu dochodzić, chyba tylko przez krótki czas, około Ś-go Jana. Nie dziw zatem, że śniegi i lody zalegały tu od wieków i tylko ku północy mogła być kotlina więcej albo mniej odkrytą; zależało to od pogody. W owej chwili cień zalegał dokoła i zimno tu było nieznośne mimo to, że gdzieindziej słońce jasno świeciło.
Po wymierzeniu miejsca, Pawełek wbił kilof do zmarzłego śniegu i rzekł: „To tu!“ „Dobrze, odpowiedziałem, ale nim się zabierzemy do roboty, trzeba nam się trochę posilić.“ „Mądre słowo,” odparł. Zaraz też zabrał szczupły już bardzo węzełek z prowiantem i wyskoczył na wysoki głaz.
„Siadajcie tu w słoneczku, zawołał, tu cieplej, niż tam na lodzie.“ Podał mi rękę i wciągnął mnie do siebie. Siedzieliśmy w najlepszej komitywie i raczyliśmy się resztkami przyniesionego daru Bożego. Tylko wina nie pozwoliłem do reszty wypić, z uwagi, że wychylemy ostatek po znalezieniu skarbu. „To chyba zakopiemy tu butelkę, bo co do skarbu, to my go chyba nie będziemy widzieć.“ „Co, czy straciłeś już wiarę w istnienie skarbu?” „Nie, ale nie dokopiemy się do niego.“ „Kto wie, odrzekłem, patrz: słońce jeszcze wysoko na niebie, a my przecie nie będziemy rąk żałować.“ Wypaliliśmy jeszcze każdy po jednym papierosie i zabraliśmy się do kopania.
Wykopaliśmy już w skorupie otwór na dwa metry, odrzu-