Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie uszliśmy nawet dwustu kroków, gdy spostrzegliśmy w lesie kilkunastu uzbrojonych ludzi, siedzących koło ogniska. Byli to leśniczowie, gajowi i amatorzy z okolicy Zakopanego, którzy zebrali się z zamiarem zapolowania na niedźwiedzie, niepokojące od niejakiego czasu tę okolico i którzy tu również nocowali.
Żałowali oni, iż nie wiedzieli o mojej wycieczce, gdyż byliby mnie chętnie zaprosili do swego towarzystwa. Podziękowałem im za ich dobre chęci i żegnając się z niemi żartowałem sobie, że gdybym miał szczęście spotkać się z niedźwiedziem nie omieszkam mu powiedzieć, aby na nich zaczekał. Nie przeczuwałem wtedy, że ten mój żart, obróci się w rzeczywistość. Pożegnałem zatem myśliwych i puściliśmy się w dalszą drogę.
Pyszny był widok Rybiego Jeziora. Tylko na zachodnią jego stronę, przy samym brzegu, słońce rzucało swe promienie, a w oświetlonej wodzie igrało tysiące pstrągów.
Ryba ta, wszędzie z natury lękliwa, tam niezwykle była śmiałą i wcale nie uciekała od nas, choć zbliżyliśmy się do samego brzegu. Pawełek rzucił pstrągom garść okruchów chleba, które nietylko że łapały chciwie, ale zbliżyły się jeszcze więcej do brzegu prosząc niby o więcej. Próbowaliśmy złapać kilka tych smacznych rybek, lecz nadaremnie, gdyż zawsze zwinnie wymknąć się umiały. Pawełek nie chciał jednak mimo to dać za wygraną i silił się je podejść za pomocą kapelusza, który zanurzył w wodzie. Zostawiłem go i sam udałem się ścieżką na prawo, przez kosodrzewinę. Nie uszedłem stu kroków wśród gęstwiny, gdy naraz, na małej goliźnie, spotkałem się oko w oko z olbrzymim niedźwiedziem, pasącym się dojrzałemi czarnemi jagodami. Na szelest moich kroków, podniósł on łeb i spojrzał na mnie swemi maleńkiemi ślepiami, ale nie ruszył się z miejsca. Struchlałem, gdyż znajdowałem się ledwie o dziesięć kroków od tego potwora. Machinalnie sięgałem po rewolwer, lecz na szczęście, w tej chwili nadszedł Pawełek i spostrzegłszy ruch mojej ręki, porwał mnie za ramię i wciągnął napowrót w gęstwinę.
Uszliśmy szczęśliwie niebezpieczeństwa, lecz już daleko będąc przyspieszaliśmy kroku o ile tylko zawikłana kosodrzewina i rozrzucone głazy granitowe pozwoliły na to. Pawełek zganił mój zamiar stawania do walki z niedźwiedziem i dowodził, jak twierdził z własnego doświadczenia, że niedźwiedź nie napada sam na człowieka, ale dopiero zaczepiony staje się niebezpiecznym. Do walki z nim stanąć może tylko człowiek silny