Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mocno zaciekawiony opowiadaniem Pawełka, zapragnąłem odszukać to miejsce. Prosiłem go zatem, ażeby mnie tam zaprowadził. Wzbraniał się z początku, zdaje się nie chcąc, zdradzić swojej tajemnicy, której jak mnie zapewniał, nikomu jeszcze nie wyjawił, ale nareszcie zgodził się, pod warunkiem jednak, że i ja miejsca skarbu nie wskażę nikomu i że na przyszłość, jeżeli się tam znów kiedy wybiorę, z nikim innym, tylko z nim pójdę.
Wybraliśmy się zatem w trzy dni potem, zaopatrzywszy się w potrzebne narzędzia, żywność i.. worki. Pogoda sprzyjała naszej wyprawie. Przeszliśmy grzbiet Magury i po krótkim odpoczynku w szałasie na hali Gąsienicowych Stawów, gdzie góralka pokrzepiła nas mlekiem, udaliśmy się drogą około Czarnego Stawu, przez Zawrat, do doliny Pięciu Stawów. Ztąd skierowaliśmy się przez niższy Wołoszyn ku dolinie Rybiego Jeziora.
Na Wołoszynie, przeszedłszy przez rzeczkę, płynącą w małem zagłębieniu, zauważyłem, że cała powierzchnia koło niej jest jakby ruchoma, gdyż darnina ugina się pod naszemi stopami. Pytałem Pawełka, coby to było właściwie, a on mi na to odpowiedział, że to pewno bagnisko. Przy silniejszem opieraniu się na ciupadze, takowa prawie cała zanurzała się w darnine, po wyjęciu jej zaś, cała okrytą była białą, lepką glinką, bez żadnego zapachu. Pawełek nie mógł mnie objaśnić, coby to było, ja zaś sądziłem, że to wapno. Wykopałem tedy mały dołek i wyjąłem pełną garść tej glinki, podobnej do białego mydła, którą zawinąłem w papier i zabrałem z sobą.
Zciemniało się już, gdyśmy zeszli do doliny Rybiego Jeziora, gdzie w rzadkim lesie świerkowym, znaleźliśmy na małej polance, opuszczony szałas juchaski. Nie istniało wówczas schronisko przy Rybiem Jeziorze, urządzone później przez Towarzystwo tatrzańskie; zadowolony zatem byłem z odkrycia szałasu w którym noc spędziliśmy. Pawełek nazbierał suchych gałęzi, rozniecił ogień, i wkrótce rozgospodarowaliśmy się w szałasie, jak u siebie w domu. Siedząc tak przy ogniu, przy ożywionej pogadance, spożyliśmy naszą skromną wieczerzę i udaliśmy się na spoczynek.
Noc była chłodna. Pawełek, dbały o mnie, wstawał kilka razy aby poprawić ogień. Obudziłem się przed wschodem słońca i z zadowoleniem spożyłem przygotowane już przez mego towarzysza śniadanie. Niebawem wyruszyliśmy w dalszą drogę.