Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod blachą. Włożę je do garnka, a potem napcham ci pusty brzuch.
— Cii, cicho, kobieto. — Ojciec chrząknął rozgniewany. Nastąpiła cisza przerywana posapywaniem matki i hałasem przesuwanych wściekle naczyń. — Jak tam Szmuel? Co u niego?
— Dobrze się ma. Handluje. — Wuj Gedali pochylił się i kiwnął na krześle.
— Czym? — Ojciec zmarszczył brwi.
— Nie znasz go? Szmuel wieczorem skrzyżuje ogórek z drutem kolczastym i zanim zardzewieje, rano sprzeda za jeża.
— Widzisz, widzisz — mówiła szybko matka. — Każdy coś umie, tylko ty jeden naciągasz podarty tałes na oczy!
Wuj Gedali spojrzał na matkę i znużonym głosem powtórzył:
— Szmuel nie zginie, bądź spokojny. Łapie motyle i wymienia na świnki.
Motyle miękkim, bezszelestnym lotem barwią zieleń ogrodu. Zastygają w omdleniu lekkie skrzydła, uginają się pod ciężarem wiotkie kielichy. Czułki owadów błądzą w ich wnętrzu pełnym kosmatych pręcików i złotego pyłu. To ogród pana Hrybki. A tam, przy płocie, pan Hrybko przegania wieprzka, który rozepchnął racicami, ryjem zmurszałe żerdzie i rozradowanym chrząkaniem wypełnił mały warzywnik.
Ale Dawid wie, że o czym innym mowa. Motyle to są miękkie. Świnki to twarde. A wujek Szmuel kupuje dolary i sprzedaje. Wymienia banknoty na złote ruble.
— Też dobrze. W sam raz interes. — I ojciec pochmurnie powiedział: — Przed wyjazdem.
— W ciepłe kraje. Tymczasem, czekając na do-