Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czołgali się po mokrych kamieniach wzdłuż rynsztoka, zrzuciwszy na komendę okrycia i buty; w obawie przed kopniakiem potulnie zanurzać musieli brody w śniegu, kiedy strażnik pochylał się nad nimi i ostrzegawczo potrząsał bronią. Krwaworączka dał nowy rozkaz i wszyscy zerwali się z miejsca.
Westchnienia uciekały w powietrze białymi smugami. Sine, stulone dłonie błądziły niespokojnie. Drżały, przyciśnięte do piersi. Przemoczone kosmyki włosów zakrywały twarze, a oni, rozciągnięci w bezładnym szeregu, zastygli w oczekiwaniu na komendę, połączeni wspólnym dygotem. Niegłośny szept przelatywał między nimi, kiedy powtarzali słowa modlitwy. Był wśród nich reb Icchok, Jankiel Zajączek, Awrum, syn Chaskiela-stróża, i Fajwel Szafran, przesiedleniec. Reb Icchok mdlał i leciał im przez ręce ze zwieszoną głową. Awrum chwycił go wpół, a Fajwel ujął ramię rabina i przerzucił sobie przez kark. Reb Icchok uniósł się wyżej i jego bose stopy zawisły bezwładnie nad ziemią.
Nagle jęknął ktoś i jęk ten przerwał ciszę; Rywa ściskała pięściami skronie, kiwała się do przodu i do tyłu. Rozległy się głosy innych i w jednej chwili tłumem dygocących postaci wstrząsnął szloch, jęk, niesamowity śmiech, skowyt. Krzyku przestraszonych Niemców nie było wcale słychać, tylko widać było ich otwarte do krzyku usta; daremnie potrząsali bronią i po dwóch strzałach dopiero zaległa cisza.
Krwaworączka zdjął hełm i otarł pot z czoła.
Genug davon!
Patrol szybko odmaszerował.
Tego grudniowego dnia miasto było białe od śniegu, czarne od błota. Brudne światło mżyło