Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niemowę jednym kopnięciem, a on czołgał się koło ich nóg, wił, uchylał od uderzeń kurczowymi skrętami ciała. Kiedy rozstąpili się, leżał na ziemi i stękał cicho. „Weg, Schwein!” A wtedy posłusznie wstał i kulejąc, z ulgą pobiegł do tłumu zatrzymanych przed wachą, ocierając z twarzy krew, pot. Ktoś z ukrytych w bramie powiedział cicho:
— Miał szczęście. To mogło gorzej się dla niego skończyć.
Tam, przed wachą, był cyrk pod gołym niebem, czynny cały dzień. Arena otwarta pośrodku miasta, gdzie schwytani przechodnie odbywali kary, zgodnie z fantazją zmieniających się wart. Starcy w czarnych chałatach raczkowali po śniegu i błocie, a wypięte zadki obdzielał kopniakami ochoczy, młody strażnik. Z anielsko cierpliwym uśmiechem na twarzy, trzymając w pogotowiu broń, obchodził uważnie szeregi, bił, uczył porządku i poprawiał błędy. Pokracznymi, żabimi susami uciekali przed nim, sapiąc. Padali w błoto i zastygali z rozrzuconymi nogami. Inni na rozkaz zawodzili psalmy i słowa modlitwy niosły się ulicą. Składali trzęsące się palce i wyciągali w górę, wznosząc oczy ku niebu, mrużąc je lękliwie, kiedy ręka żandarma targała kosmyk brody. Wzbudzało to uznanie i wybuchy szalonego śmiechu zatrzymujących się na ten widok patroli.
Krwaworączka stał z boku i wskazując młodego strażnika wołał do nich raźno:
Kraft durch Freude!
Jawohl.
Jarmułki leżały w błocie. Żydzi leżeli w błocie, a jakiś chłopak nakłoniony energicznie przez strażnika usiłował bez skutku stanąć na rękach. Padał, obrywał po twarzy za niedołęstwo i znów fikał nogami w powietrzu. A tymczasem starcy