Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych kwater. Tam gdzie szło o pośpiech, Niemcy kazali grodzić domy parkanem, zbitym na miejscu z desek, ustawiać kozły żelazne uzbrojone w kłęby kolczastego drutu. Takie płoty stanęły na ulicy Białej, Ciepłej, w poprzek przez Waliców, przy Ceglanej, póki nie zastąpiono ich murem. „Verboten!” — krzyczały tablice. „Durchgang verboten!” — groziły napisy na murze u strzeżonych wylotów ulic. JUDENVIERTEL REVIER IST GESPERRT EINTRITT VERBOTEN.
— Podawaj, Maniuś, podawaj, podawaj!
W ciszy nie przebudzonego miasta krzyk ten zrywał go na nogi. Ukradkiem podchodził do okna. Pierwsze tramwaje jechały ulicami wyłaniając się z mgły, jak majaki innego, niepojętego świata, a ich wysoki wizg ginął na zakręcie, gdzieś w głuchej pustce Hal. Biły, biły dzwony u Św. Karola. Widział po tamtej stronie twarze, bielały niewyraźnie, wynurzały się z nocy, która pierzchła.
Z oczami zwróconymi na mur w budowie, ojciec zanosił poranne modlitwy.
Tutaj — u zbiegu Żelaznej i Krochmalnej — ściana-granica wyrastała pod samymi oknami kamienic. Od rana do zmierzchu rozlegał się krzyk murarzy i wzbierał szum wody z hydrantu, otwartego pod bokiem, na jezdni. Na dwie zmiany, żwawo popiskiwały przetaczane taczki, niosło się mokre klaskanie kielni i ciśniętej na cegły zaprawy. Murowali mur. Sięgał kolan, potem ramion murarzy. Mierzyli, układali cegły, szli dalej. Kiedy dwukrotnie przewyższał już wzrost człowieka, wówczas zbroili szczyt muru tłuczonym szkłem butelkowym, gęsto rzuconym na wilgotny cement. Mróz brał, zaprawa tężała w szafliku i murarze