Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przy szynach, odciągnięte na bok, pod workiem po cemencie ukryte były zwłoki i buciki wystawały za papier. Głowa dziewczyny leżała koło nóg, z zamkniętymi oczami. Długie czarne włosy, rozrzucone szeroko, walały się na ziemi.
Elijahu powiedział cicho:
— Musieli ją w paru podłożyć pod pociąg.
— Ale dlaczego?
— Nogi ma całe. Sama nie położyłaby tak równo głowy.
Zyga był blady. Nie mógł patrzeć, chociaż z nich najstarszy. Odszedł na bok; zmierzchało. Rozeszli się i chyłkiem wrócili do domu, i nigdy o tym nikomu nie powiedzieli słowa.
A tam, w domu, ciągle to samo:
— Murują Nalewki, murują Dziką!
Prof Baum, w rozpiętym palcie, pukał palcem w gazetę, potem czytał głośno kawałek. Co za pies! Ten pies nazywał się Auerswaldt, był niemieckim komendantem miasta, wydawał zarządzenia, kartki na chleb, wieszał ludzi i przesiedlał. Objeżdżał samochodem ulice i patrzył, jak murarze murują mur. Prof Baum rozłożył ręce i oderwał kawałek gazety. W głowie mu się nie mieści, kto by uwierzył jeszcze rok temu. Co to ma być, wieża Babel? Cuda, cuda! Ale nie, on nigdy nie uzna takiej władzy. Rzucił gazetę i podeptał. Zanim wszystkich przesiedlą, wojna szczęśliwie się skończy.
Tak mówili, owak mówili. Co wieczór inaczej mówili, a kiedy przyszedł wuj Jehuda, podrapał się w głowę i powiedział: — Murują na Walicowie — trzeba się było przenosić.
Mordchaj Sukiennik po raz ostatni wbiegł do warsztatu i zgarnął na furę resztki trawy morskiej. Już ludzie błądzili po mieście szukając no-