Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uważać, Żydzi. Tu leży Żyd ze złamaną nogą.
— Daleko zaszedł.
— Pali się! Pali się mydlarnia Mani! Kto podpalił mydlarnię w taki dzień? Tam jest nafta... nie daj Boże, z dymem pójdzie cały kwartał.
— Tylko bez głupich dowcipów, młody człowieku. W takiej chwili.
— Koń by się uśmiał.
— Co on powiedział?
Höfle biadał nad światem. Chora jest kultura, kiedy podstępem wkradają się do niej Żydzi. Ułomne społeczeństwo, w którym uwijają się Żydzi. I mącą. Nieszczęsne, nieszczęsne i słabe państwo podkopywane przez żydowską zdradę i spryt. Handel, nauka, praca, kultura — und so weiter — niszczeją z winy żydostwa. Jak chwast, dziki chwast, rośnie sobie Judentum na koszt łanu dorodnego zboża. Jak chwast, bezpłodny chwast, ssie soki z urodzajnej ziemi. Pora wyplewić pola. Czas najwyższy wypalić chwasty z korzeniem. Oto wybiła godzina, aby użyźnić niwy urodzajnego gruntu. Es lebe Tod!
— Że co?
— Ordynus, przy dzieciach takie rzeczy mówić.
— Spokój tam, parchy. Bez rozmów, bez krzyków.
— Szanowna pani, zaręczam szanownej pani, że to jest publiczne miejsce, a w publicznym miejscu powinna szanowna pani wiedzieć, że wolno jest mówić, co się komu żywnie podoba. O!
— Niech mi pan głowy nie zawraca! W takiej chwili.