Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O żeż ty, damulko z Pociejowa, bo jak gwizdnę w kapelusz.
— Słyszałeś, Karol?
— Panie posterunkowy, proszę usunąć tę... tę bandę. W takim towarzystwie ja nie myślę podróżować. Jestem urzędnikiem państwowym na emeryturze, papiery mam w porządku i w razie czego potrafię znaleźć sobie świadków.
— Niech pan wobec tego złoży pisemne zażalenie. Podanie, metryka, dokładny życiorys i znaczków stemplowych za trzy pięćdziesiąt.
— Skandal, żeby policjant państwowy tak się wyrażał na służbie do obywatela.
— Coś ty powiedział, parchu?!
— Uważaj na ogon, tam z tyłu pryskają.
Żyd musi pamiętać, gdzie jego miejsce. Ale... Höfle uczynił wymowną pauzę. Dopiero wówczas nastąpi należyty ład, kiedy miejsce Żyda będzie pod ziemią. Każdego! Kiedy Żyd wyciąga brudną łapę na wschód i na zachód, miażdżąc w swym uścisku kulę ziemską, w tej historycznej chwili trzeba radykalnie i raz na zawsze uciąć — uciąć zbrodniczą łapę wraz z nożem, który w niej tkwi. Runie przemoc. Ofiara otworzy oczy. Ślad po żydostwie zostanie wypalony ogniem.
Nie ma miejsca dla pasożytów przy tym wielkim stole, za którym zasiada ucztująca ludzkość. Nie ma i nie będzie. Ein Tisch, ein Brot, ein Herr.
— Zupełnie nie wiem, co się w takiej sytuacji robi. Jestem bezsilny, moje dziecko.
— Tędy, tędy. Równaj krok, nie wyprzedzaj!
— No wiesz, kapitalny brak piątej klepki. Jak mogłeś zapomnieć o ciepłych swetrach?
— Dobij, dobij do czoła! Raz-raz.