Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chylone krzywo na wątłych, uginających się szyjach. Przewijała się taśma. Wiotkie uszy odstające od głów. Przewijała się taśma. Głowy ze smugami kurzu na pociemniałej, szarej skórze. Twarze o oczach zapadniętych, mętnych i zgaszonych, w których tliła się źle skrywana skarga. Niemcy fotografowali, na pamiątkę. Stali nad dołem i byli żywi; i to mogło trwać tak długo, dopóki klisza nie zostanie przewinięta i zanim utrwali ich cienie.
Die Krankheit tritt verheerend auf, Oswald.
Jawohl, je eher, je lieber.
Byli na wykończeniu, ale ludziom w mundurach feldgrau to widocznie nie przeszkadzało, kiedy obchodzili ich ze wszystkich stron i oglądali z namysłem, i starannie fotografowali z paru rozmaitych miejsc. Dawid omijał spojrzeniem mundury jakby w lęku pomieszanym ze wstydem, że ujrzy w oczach Niemców wyrok wydany na siebie. Patrzył w jeden punkt ponad murem.
Tamtędy fruwały rude cielaki i krowy, i jagnięta, i wieprze wśród chmur. Kamienie okryte pismem sprzed tysiącleci, kamienie cmentarnych nagrobków, zwierzęta unoszące się lekko w powietrzu, bydło na ubój, gwiazdy, gwiazdy sześcioramienne na rękawach ludzi, trwały nieporuszone w jego pamięci. Cud trwał nieporuszony w jego pamięci, a on, który widział, sił nie miał uwierzyć ani ogarnąć spojrzeniem całej obojętności świata, wznieść wyżej oczy ku słońcu, co niezmiennie i pysznie ogrzewa to miejsce rozciągnięte pod obłokami, gdzie rodzą się ślepi. Już nie mogło nic gorszego się zdarzyć, w tej chwili.
W tej chwili aparat fotograficzny przewijał światłoczułą kliszę, klisza chwytała chciwie pro-