Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzału i odwrócił od swej głowy klątwę przelanej krwi. Ręce rannego opadły. Stał na szeroko rozstawionych nogach, pochylony do przodu i krótkim ruchem ręki usuwał łuskę z zamka, a potem takim samym ruchem, który był powtórzeniem tamtego w odwrotnym kierunku, wprowadzał następny nabój do komory. Karabin osuwał się w dół, a Krwaworączka z roztargnioną uwagą śledził celność strzału. Nikły uśmiech zawinął się wkoło zaciśniętych ust, oczu i natychmiast zgasł na szerokiej, jakby obrzmiałej twarzy, uwięzionej ciasno w hełmie opuszczonym nisko na uszy.
— Czapkę, czapkę... Żydzi, rzućcie mu czapkę!
Nie dzisiaj, to jutro. Będzie tak długo próbował, aż pokona w sobie strach. Ale to się tylko tak mówi: nie wierzył, że można pokonać strach. Dawid wcisnął pięści do kieszeni, wciągnął głowę w ramiona. Przed nim, w zapadającym zmierzchu, rozciągało się strzeżone miasto i bezładny zgiełk sączył się do uszu. Krzyk żebraków płoszył konie i omnibus utknął w rozległym tłumie, który wlókł się ulicą Żelazną i dalej, jak wezbrana fala wstępował na drewniany most, a długa kolumna kulisów przy bezczynnych rikszach z ociąganiem rozpraszała się w mroku przyległych zaułków. W głębi na ulicy Chłodnej, obwiedziony z dwóch stron murami żydowskiej dzielnicy, wznosił się na skwerze biały masyw kościoła Św. Karola; w grzmiącej muzyce organów, w chórze gniewnej modlitwy, która runęła z nagła w noc, rozjarzyły się płomyki świec — na krótko i zgasły, kiedy zamknięto drzwi. Strzeżony wylot ulicy tonął w sinym świetle latarni i te ochronne barwy przypominały, że ciemniejące niebo ponad miastem przeszyte jest we wszystkich kierunkach torami, po których maszyny jeszcze nie nad-