Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
41
przez Boecker Stove

— Tożto będzie wyzywał! — dodał mały Janek.
— Tak, tak, on ciągle łaje — dodała z kolei Małgosia — wczoraj słyszałam wszystko, co podczas obiadu mówili, siedziałam w spiżarni obok salki jadalnej... wszystko słyszałam.
Małgosia, która od urodzenia nigdy nie rozumiała, co jej mówiono, pragnęła uchodzić za sprytną dziewczynkę i z pewną powagą przechadzała się po ganku. Zapomniała tylko dodać, że w spiżarni nie podsłuchiwała, ale cały czas przespała.
W końcu przyjechał Haley w długich butach z ostrogami. Na samym wstępie spotkała go niemiła niespodzianka.
Urwisy nie zawiedli się w swoich oczekiwaniach... jak grad posypały się z ust Haleya wyzwiska ku uciesze rozswawolonej dziatwy. Skakali i śmiali się, kulali jeden przez drugiego, ale ostrożnie, w należytej odległości, aby ich biczem nie dosięgnął. Uspokoili się dopiero wtenczas, gdy się na dobre pomęczyli.
— Gdybym tylko którego z tych djabłów mógł pochwycić! — mruczał pod nosem Haley.
— Tylko chwytaj, a dalej — zawołał Andruś, strojąc najpocieszniejsze miny poza plecami handlarza.
— Niezwykłe rzeczy się dzieją, panie Szelby! — odezwał się Haley, wchodząc bez pukania do pokoju. — Zdaje się, że dziewka uciekła ze swoim dzieciakiem?
— Panie Haley, żona moja jest obecna! — odrzekł Szelby z godnością.
— Przepraszam panią — odrzekł Haley, marszcząc brwi i kłaniając się niedbale — ale wracam do sprawy: dziwne dochodzą mnie wieści... czy to prawda, mój panie?...
— Jeżeli się pan chcesz ze mną rozmówić, proszę się zachować, jak przystoi na przyzwoitego człowieka. Andruś odbierz bicz i kapelusz od pana Haley’a. Proszę siadać. Tak, mój panie, ze smutkiem muszę panu wyznać, że Elżbieta musiała nas podsłuchać, albo się domyślić... i uciekła tej nocy z synem.
— Spodziewałem się w tej sprawie honorowego postępowania.
— Jakto, mój panie? — podchwycił pan Szelby, podchodząc prędko ku niemu. — Co pan chcesz przez to powiedzieć? Dla ludzi, coby się ważyli wątpić o moim honorze, jedną mam tylko odpowiedź.
— Słowa te wypowiedziane z energją, odniosły pożądany skutek. Handlarz odpowiedział znacznie grzeczniej:
— W każdym razie przyzna pan, że przykro jest doznać takiego zawodu.
— Mój panie — odrzekł pan Szelby — gdybym nie uznawał słusznego żalu pańskiego, nie pozwoliłbym wejść panu do pokoju w tak nieprzyzwoity sposób, jak to uczyniłeś. Czuję się obowiązany dodać, że żadnej w tym względzie nie przyjmuję uwagi; honor mój wolen od podejrzeń — spamiętaj to pan sobie. Czuję się jednak obowiązanym dać panu pomoc; ludzie moi i konie są na pańskie zawołanie, staraj się pan dogonić swą własność... Jednem słowem, wiesz pan co, panie Haley, — dodał pan Szelby, zmieniając ton, jakim dotąd przemawiał, na bar-