świsnął na swe psy — wstawajcie, no, podtrzymajcie odwagą waszego pana! — Lecz i psy ledwo otworzyły zaspane oczy, spojrzały na niego i znowu usnęły.
— Zawołam Sambo i Kimbo, ich piekielne śpiewy i tańce wypędzą z mej głowy te okropne widziadła. — Włożył czapkę na głowę i wyszedł na werandę i zatrąbił na swych poganiaczy.
Kiedy bywał w dobrym humorze, przywoływał często godnych swych satelitów, i podochociwszy ich wódką, kazał im śpiewać, tańczyć, lub się mocować.
Było to około trzeciej po północy. Kassy, wracając od biednego Tomasza, słyszała dolatujące z salonu dzikie krzyki, wycia, śpiewy, szczekanie psów, coś w rodzaju piekielnej muzyki.
Weszła na wschody i zajrzała do sali. Legris i jego dwaj towarzysze rozbestwieni wódką, krzyczeli, śpiewali, wyli, wywracali stołki, krzesła, doskakiwali do siebie i wygrażali sobie — istne piekło.
Oparła o poręcz swą małą, delikatną rękę i pilnie im się przyglądała. Pogarda, tęsknota, boleść, dzika ironja malowały się w jej czarnych oczach.
— I czyż to grzech, oswobodzić świat od podobnego potwora? — spytała sama siebie, i prędko się odwróciwszy, poszła do ukrytych drzwi, przeszła wschody i zastukała do pokoju Eweliny.
Kassy zastała Ewelinę bladą, przerażoną, skuloną w najodleglejszym kącie pokoju. Biedna zadrżała, gdy usłyszała zbliżające się kroki; lecz poznawszy Kassy, rzuciła się ku niej, a chwytając ją za rękę, zawołała:
— O Kassy, to ty? O, jakżem rada, że widzę ciebie. Tak się bałam, żeby to nie był on. O gdybyś wiedziała, jaki straszny hałas tam na dole...
— Znam to — odpowiedziała sucho Kassy — dość się tego nasłuchałam!
— O, powiedz mi Kassy, czy nie możemy uciec? Mniejsza o to dokąd, w bagna, między węże, gdzie chcesz, byle stąd się wydostać.
— Nigdzie, chyba do mogił naszych! — rzekła Kassy.
— Czyż nigdy nie próbowałaś? — spytała Ewelina.
— Widziałam dość prób i ich skutki — odpowiedziała sucho Kassy.
— O! jabym wolała żyć w bagnach, jeść korę drzew. Węże nie straszą mię tyle, wolałabym je widzieć wokoło siebie, byle nie tego człowieka...
— Wielu innych tak samo myślało; lecz i w bagnie nie będziesz bezpieczną, wytropią cię tam psy... a wówczas... wówczas...